Martwe Małżeństwo

W małżeństwie najgorsze jest życie we dwoje…

Dzisiaj na temat obojętności w małżeństwie, która prędzej czy później doprowadza do konieczności przeprowadzenia formalnych rozwiązań prawnych. Większość par, które do mnie trafiają ma już ten etap za sobą i spokojnie przystępują do mediacji w kwestii ustalenia warunków rozstania, kontaktów z dziećmi i alimentów.
Jednak chyba najbardziej destrukcyjny dla kobiety i mężczyzny jest ten stan rezygnacji i obojętności w związku. Niby jest, ale przecież go już nie ma. Dlaczego tak się dzieje?
Inwestujemy w relacje tylko na początku, licząc na to, że potem czekają nas same korzyści i nie będziemy już o nic musieli się starać. Tymczasem dzieje się dokładnie odwrotnie.
Wszyscy pragniemy bezpiecznych więzi, karmiącego związku pełnego troski, ochrony, wsparcia, otwartości, dostrojenia. Kobiety z całą pewnością pragną czuć się pewnie i bezpiecznie w relacji. Potrzebujemy być widziane, słyszane, rozumiane, kochane całym sercem.
Tego samego pragną mężczyźni. Chcą być kochani. Pragną, aby kobiety dawały wyraz swoim uczuciom poprzez dotyk, pogłaskanie, pocałowanie, słowa wsparcia, zachęty i otuchy. Często zakładamy maski chłodu i obojętności, ale to nie znaczy, że nie potrzebujemy bliskości. Uczucia i troska to są warunki przetrwania związku.
Bez ciepłych uczuć relacja oparta jest na obowiązkach podejmowanych siłą woli. W takich związkach już nawet nie martwimy się o siebie, pozostają: chłód, wymagania, żal i pretensje. I wtedy przyczyną oddalenia emocjonalnego staje się dosłownie wszystko…
Obojętność w związku, obojętność w małżeństwie – można o nich przeczytać same niepokojące rzeczy, np. że oznaczają pustkę, że są zapowiedzią rychłego rozstania. Skąd między ludźmi, którzy byli sobie bliscy, bierze się obojętność?
Są dwa rodzaje obojętności – napięta i bezwładna, którą można określić jako stan łagodnej, chronicznej depresji. Wcześniej pojawia się obojętność napięta. Myślimy sobie wówczas, że już trochę nie chce się nam być w naszym związku, ale jeszcze jakoś dajemy radę. Wtedy można zwrócić uwagę na inną kobietę lub innego mężczyznę. To może wyciąć kawałek zainteresowania partnerką czy partnerem, ale jest jeszcze ukryta siła, która będzie dążyła do utrzymania związku. W tej fazie są może nawet momenty, kiedy wydaje nam się że wszystko dobrze się układa – wyjedziemy gdzieś razem w fajne miejsce, pójdziemy na kolację do restauracji. Ale zaraz potem znów czujemy, że ona lub on już mnie nie obchodzi.
W fazie obojętności napiętej chcemy ukarać partnera za to, że nie spełnił naszych oczekiwań i tęsknot. Tak, ukarać, sprowokować, zamanifestować. Gdzieś jest jeszcze w nas nadzieja, że możemy poruszyć tę drugą stronę, że jesteśmy w stanie sprawić, że ona mimo wszystko okaże zdolna do wypełnienia tych wszystkich rzeczy, które sobie wyobrażaliśmy na początku związku. Pod spodem obojętności jest nadzieja, że partner czy partnerka okaże się jednak tą właściwą osobą.
W fazie obojętności, będącej stanem łagodnej, chronicznej depresji już nie mamy nadziei, że coś dobrego może wydarzyć się w związku. Nie czujemy żadnej mocy sprawczej. Pojawia się całkowita obojętność męża wobec żony lub żony wobec męża. Wydaje nam się, że nic się nie zmieni, ale też nie jesteśmy w stanie z tego związku zrezygnować. Co więcej, nie wierzymy, że znajdziemy sobie innego partnera, że kiedykolwiek ułożymy sobie życie. Tutaj zaczyna się depresja. W tym miejscu znajdują się te wszystkie poglądy, które mają uprawomocnić przekonania, że życie nie ma sensu, że nie ma miłości na świecie. Jak się głębiej porozmawia z osobami w tym stanie, to mówią oni o swoich fantazjach na temat śmierci partnera lub własnej. To jedyne, wydawałoby się, uwolnienie z tej sytuacji, bo sami nie mogą nic z nią zrobić. W długoterminowych związkach łączą się z tym stanem różne kryzysy, na przykład kryzys wieku średniego.
Gdy znajdziemy się w tej fazie obojętności należy uświadomić sobie, że mamy kryzys relacyjny. Nie ma co się łudzić, że sam przejdzie. Obojętność w związku czy obojętność małżeństwie jest jednym z pewnych symptomów kryzysu. Jeśli potraktujemy kryzys jako wyzwanie i informację, że ze związkiem coś trzeba zrobić, zaczynamy szukać rozwiązań.
Kryzys to jest szczególne i trudne miejsce zarówno w życiu relacyjnym, jak i w życiu człowieka. Jest sygnałem, że system w którym jesteśmy, doszedł do kresu możliwości w danej formule. Konieczna jest jego transformacja. Coś musi się zmienić. Bo zmieniły się potrzeby między nami, a my cały czas działamy tak jak kiedyś.
Jesteśmy w momencie kryzysu, który jest znakiem, że związek musi się transformować albo zakończyć. To jest ten moment dojścia do granic możliwości modelu, który zbudowaliśmy. Jeśli związek zdolny jest do zmiany, to warto nad nią pracować. Wtedy relacja ma szansę jeszcze przetrwać.
Ale szansa powodzenia jest tylko wówczas, gdy obie strony chcą zmiany, inaczej nic z tego nie będzie. Jeżeli jedna strona naciska na zmianę, to druga albo też jej dokonuje, albo zdecydowanie się temu przeciwstawia. Jeśli mamy do czynienia z drugim wariantem, albo musimy się rozstać, albo wpadamy w przewlekłą depresję.
Czasami jest tak, że sami potrzebujemy tej zmiany, ale wymagamy jej od partnera.
Wszyscy ludzie są w tym miejscu tacy sami. Chcemy, żeby zmiana została przeprowadzona nie przez nas, tylko przez naszych partnerów. Chcielibyśmy, żeby oni zrobili tę robotę za nas.
I zwykle jest tak, że zaczynamy od żali i pretensji, a każda rozmowa kończy się kłótnią. Kłótnią o wszystko…
W momencie kiedy pojawia się już całkowita obojętność i fikcja związku, zwykle do tego potrzebny jest ktoś z zewnątrz.
Chodzi o to, żeby ktoś neutralny – psychoterapeuta czy mediator – pomógł spojrzeć na partnera nie przez różowe czy czarne okulary – tylko bez okularów. Wtedy mamy szansę zobaczyć, kim ona lub on naprawdę jest. Że nie jest ani aniołem, ani diabłem, tylko człowiekiem o takich i takich cechach. Wówczas łatwiej można podjąć decyzję, czy chcę nadal z kimś takim żyć, czy nie.
Jak możemy pomóc sobie w decyzji o rozstaniu, kiedy pojawiła się obojętność w związku czy obojętność w małżeństwie i nic nie chcemy z tym zrobić? Rozstanie nie jest niczym strasznym. Jest takim samym zjawiskiem jak każde inne. Chodzi o to, w jaki sposób się rozstajemy…
I nie każdy kogo stracisz, to strata.